sobota, 25 lipca 2015

Szanowny Panie Macieju Nowaku...

Albo nie, źle. Pan Maciej i tak tego nie przeczyta. Nie ma czasu, robi przecież poważną karierę, jest mocno zapracowany.

Drogi, mój najdroższy Krakowie!

Nie przejmuj się słowami Pana Macieja Nowaka. Sprawdziłam, nie miał racji. W godzinach wieczornych wybrałam się dziś na samotną przejażdżkę rowerową po Twoich zakątkach. Byłeś taki cichy! Prawdopodobnie tylko krakus z krwi i kości znajdzie na Starym Mieście takie trasy, po których poruszając się, uniknie gwaru, oscypków i naganiaczy. Krążę.
Jadąc ulicą Szlak, mijam moje piękne liceum. Z oddali zachęca mnie klimatyczna muzyka z tutejszego lokalu (prawdopodobnie niespecjalnie uczęszczanego). Jadę dalej. Na Łobzowskiej najciszej, patrzę w górę i jak zawsze oglądam piękne kamienice. Kto w nich mieszka, kto w nich mieszkał? Najpiękniejsza jest porośnięta winoroślą.
Dość mam ciszy! Jest sobota po dziewiętnastej, środek lata. Kieruję się w stronę ludzi.

Fontannę z Placu Szczepańskiego otacza grupa bawiących się turystów. Przyjemne dla ucha odgłosy zadowolenia.
Na ulicy Szczepańskiej trzy młode hiszpanki gonią z krzykiem wielkiego czarnego kudłacza który właśnie zerwał im się ze smyczy.
Cienie przechodniów odbijają się na ścianach sukiennic.
Na Brackiej rzutniki raczą przechodniów widokiem wierszy wyświetlanych na ścianach kamienic.

Jadę dalej.
Na dłużej zatrzymuję się przy Placu Wszystkich Świętych, wsłuchując w świetny występ ulicznej artystki.
Gdy już zdecyduję się ruszyć Grodzką, kawałek dalej, pod kościołem Piotra i Pawła zmuszona jestem zatrzymać się znowu. Wiolonczelista daje piękny koncert w świetle księżyca.

Kościół świętego Adrzeja? Zobacz jaki jest stary. Dotknij go, zamknij oczy. Czujesz to? Cała historia Krakowa, Polski, kultury europejskiej. Poczułeś?

I te pary! Na plantach, na ulicach, przy akompaniamencie muzyki. Całują się tak pięknie, tak estetycznie. Trzeba przyznać, to bardziej romantyczne niż pocałunek pod Pałacem Kultury.

Dziękuję Ci miasto, że wprawiasz mnie w zachwyt nieustannie, codziennie. Dziękuję, że jestem zakochana, cała Twoja ! Mogłabym pisać o Tobie nieskończone elaboraty, nie umiem jednak oddać ani krzty uczuć które towarzyszą mi gdy z Tobą obcuję. Zawsze!

Drodzy turyści!
Z ogromną radością oglądam Wasze uśmiechy, Wasz zachwyt, Wasze uniesienia, emocjonujące rozmowy w obcych językach. Widzę jak przyjemnie marnujecie tu swój czas, że dni które tu spędzacie zaliczycie do tych udanych. Myślami będziecie tu wracać.


Kraków jest miastem romantyków, ale jest miastem poważnym. Jeśli ktoś nazywa go miastem smoków i misiów, jeśli przeszkadza mu Kraków w pracy i jeśli hejnał świdruje mu czaszkę, ten Krakowa nie rozumie i niech się od Krakowa trzyma z daleka.
Turyści nas żywią i się nami zachwycają. Jedyne czego nie potrzebujemy w Krakowie to malkontenci.

czwartek, 11 czerwca 2015

Zdążyłam czy nie zdążyłam? Głos popierający emocjonującą kampanię.



Nie chcesz być matką? Masz inny pomysł na życie? Super, to Twoje życie, nikt Ci nie każe mieć dzieci. W takim razie po prostu ta kampania nie jest skierowana do Ciebie, o co tyle krzyku? Ja była bym nieszczęśliwa i coś mi to jednak uświadomiło.
Tak samo jak kampanie przeciwko przemocy domowej są skierowane głównie do osób, które mają z nią styczność. Tak samo jak kampanie przeciwko pedofilii dotyczą części społeczeństwa, której to dotyczy. Tak samo jak kampanie dotyczące bezpiecznej jazdy bez alkoholu dotyczą tych, którym się to zdarza, lub którzy są świadkami takich sytuacji.
Tak samo powyższa kampania skierowana jest do osób które chcą mieć dzieci, ale odkładają temat na później.
Oczywiście jest jeszcze aspekt społeczny takiej kampanii. Ma ona uświadomić całemu społeczeństwu co jest dobre, a co jest złe. W dużym uproszczeniu. I tutaj również nie mogę nic zarzucić kampanii Fundacji Mamy i Taty. Nie jest to kampania która mówi: "Musisz mieć dziecko!!", "Będziesz nieszczęśliwa jeśli nie urodzisz dziecka!" - mimo, że zdecydowana większość ją tak mylnie odbiera. Ta kampania mówi coś innego: "Jeśli chcesz mieć dziecko, nie odkładaj tego na później. Może się okazać, że będzie za późno."

Mało kto w ogóle zrozumiał logiczny przekaz wynikający z kampanii. Mało kto wysilił się, by się nad nim zastanowić. W internetach rozpoczęła się tzw. GÓWNOBURZA oraz cała masa prześmiewczych memów.
Przykładowe komentarze, w których odzwierciedla się opinia społeczeństwa:

" To dobrze, że macierzyństwo jest opóźniane. Przecież ludzie w wieku 23 lata się do macierzyństwa nie nadają! Najpierw musi cię być stać na dziecko i właśnie idealnie i bardzo przezornie jest mieć je jak najpóźniej."

„Na dzieci trzeba mieć dużo pieniędzy, aby je chować naprawdę na dobrym poziomie. Nie ma co ukrywać. Trudno jest jednak mieć pieniądze jeśli nie ma się kariery."

„Powinno być wprost: Nie kształć się, nie podróżuj, nie spełniaj marzeń, tylko się rozmnażaj i napierdalaj na kredyt w biedronce a potem ogarniaj męża i miot."

"Nie zamierzam tracić najlepszych lat mojego życia na bachora."

Mój komentarz:

Nie wiem o co chodzi z tymi 23 latami. Znam kilka par, które na dziecko zdecydowały się w tym wieku lub nawet parę lat wcześniej. Są świetnymi rodzicami, niczego im nie brakuje, dzieci są zadbane, mądre i szczęśliwe. To po pierwsze.
Nie, to nie jest dobrze, że macierzyństwo jest opóźniane. Jak powszechnie wiadomo "najlepszy wiek do zajścia w ciążę (dla kobiety) to 18-25 lat. Płodność kobiety osiąga swój szczyt w wieku 25 lat. Kobiety w tym wieku są zdrowsze niż starsze matki, co sprawia, że są najmniej narażone na poronienia i komplikacje związane z ciążą. Poza tym mają więcej energii i łatwiej radzą sobie z wysiłkiem fizycznym, którego wymaga opieka nad dzieckiem.
"
I dalej, apropo starszych mam:
"Wskaźnik płodności kobiety po 35. roku życia znacznie się obniża. Kobieta w wieku 40 lat jest narażona na większe problemy związane z zajściem w ciążę i ma tylko 50% szans na nią. Około 2/3 kobiet w tym wieku ma jakieś kłopoty związane z płodnością, ponieważ organizm produkuje mniejsze ilości progesteronu.
Starsze kobiety wymagają często bardziej ścisłej opieki medycznej. U kobiet powyżej 35. roku życia istnieje większe ryzyko wystąpienia cukrzycy czy podniesienia poziomu ciśnienia krwi w czasie ciąży. Poza tym wraz ze wzrostem wieku kobiety, wzrasta ryzyko urodzenia dziecka w zespołem Downa lub innymi nieprawidłowościami chromosomalnymi. A jeśli okaże się, że jedno z partnerów jest niepłodne, leczenie niepłodności może zacząć się dopiero po dwóch latach starań, a kobieta staje się coraz starsza."

Kolejna rzecz, którą poruszają prawie wszyscy. "Musi być nas stać na dziecko", "W Polsce mało kto ma pieniądze na dziecko", "Kraj nie gwarantuje odpowiednich warunków". Okej, zgadzam się że nie jest perfekcyjnie. Ale szlak mnie jednak trafia gdy czytam takie komentarze.
Jak byłam mała, to żyliśmy z rodzicami w jednopokojowym mieszkaniu bez łazienki. Pokój, kuchnia i toaleta. Prysznic był w kuchni. Kasy nie było. Nad morzem byłam pierwszy raz w wieku około 6 lat, nie mówiąc o wakacjach za granicą. Można by tak wymieniać, ostatnio tato opowiadał mi, że w zimie mieliśmy sople w toalecie. No i wiecie co? Ja pamiętam tylko to co było fajne, co więcej uważam, że miałam najfajniejsze dzieciństwo na świecie! Co widać na załączonym obrazku:


Więc oświadczam Wam - zamierzam mieć dziecko bez względu na to, czy będzie mnie "na to stać" czy nie. Prawda jest taka, że gdybyście nie kupili sobie raz na czas nowych drogich butów, odpuścili wakacje w Hiszpanii lub zaoszczędzili na produktach spożywczych - było by Was stać. A już na pewno dzieci nie chodziły by głodne, bo od dawna poziom biedy w tym kraju plasuje się na poziomie posiadania starego telewizora niż tego, że dzieci umierają z głodu. Dziecko zawsze da się wyżywić, nawet za pomocą innych osób. Najważniejsza jest miłość! Brzmi banalnie, ale nic mądrzejszego ponad to nie da się w tym temacie powiedzieć. Dziecko to zawsze poświęcenie, ale nam pożeraczom dóbr materialnych nie mieści się w głowie, by rezygnować chociażby z części swojego dostatku. Okej, być może pod koniec życia powiemy sobie jedną z najbardziej oklepanych, acz najmądrzejszą z fraz "pieniądze szczęścia nie dają". I uprzedzam, to co możemy sobie za nie kupić, na dłuższą metę też nie. 

Kolejna rzecz, która mnie oburza. Sposób w jaki traktowane jest dziecko i macierzyństwo. "Bachor", "Rozmnażanie",  "miot. Dziecko to problem, ograniczenia, wydatki. Cóż mam powiedzieć.. Też byliście dziećmi. To nie wymaga komentarza, to jest po prostu przykre.

Jak słusznie zauważyła moja koleżanka, w komentarzach do kampanii nie tylko krytykowana jest sama kampania. Mieszane z błotem są wszystkie matki, obojętne czy świadomie czy nieświadomie zdecydowały się na macierzyństwo. Niewykształcone, zapuszczone, zdesperowane, sfrustrowane – tak o matkach w komentarzach wypowiadają się osoby dumne z tego, że nigdy dzieci mieć nie będą. Przypominam że są matki i matki. Większość moich koleżanek, które mają dzieci to wykształcone i zadbane kobiety, które poza dziećmi mają swoje pasje, chodzą uśmiechnięte i sprawiają wrażenie „zrealizowanych”. Oczywiście obserwuję również te, które skończyły co najwyżej gimnazjum, wpadły na pierwszej lepszej imprezie i zostały z dzieckiem same, bo kolega uciekł od odpowiedzialności. Czy je potępiam? Nie, bo widzę że ich miłość do dzieci jest ogromna. Czasem po prostu musimy pogodzić się z tym co sobie naważyliśmy i zaakceptować  to, a nawet z tego cieszyć.

Niezwykle banalne jest traktowanie ludzi z dziećmi jako niewykształconych i niespełnionych, a bezdzietnych jako ludzi wygrywających życie, posiadających pieniądze i niezależność. Moim znajomym dzieci nie przeszkadzają w podróżach i robieniu kariery, nauce.


Na koniec jeszcze raz powtarzam: kampania nie jest skierowana do osób które nie chcą mieć dzieci, lub świadomie odkładają to na później. Ta kampania jest DO MNIE. Do mnie, która od zawsze marzyła o wczesnym macierzyństwie, o posiadaniu dzieci w wieku w którym mam power i sprawność. Zawsze chciałam być młodą mamą. W tym roku kończę 25 lat, nawet jeśli zdecyduję się na dziecko do roku, dwóch, trzech (ech) - moje marzenia o wczesnym macierzyństwie już raczej przepadły, a na pewno o tak wczesnym jak tego chciałam. Z tym, że cały czas wyskakuje coś nowego: a to chcę jeszcze poszaleć, a to chcę jeszcze jechać do Indii, a to ubzdurałam sobie (25 lat!) kolejny licencjat. Tak będzie zawsze. Dzięki kampanii przypomniałam sobie, że dzieci to moje "hobby", które raczej otwiera nowe możliwości niż zamyka do nich drzwi. Fajnie będzie robić te wszystkie rzeczy razem z dzieckiem. Dzięki kampanio!




PS: Jeśli dobrnąłeś/dobrnęłaś do tego momentu, to bardzo Ci dziękuję i podziwiam! :) Podziel się swoją opinią.
PS 2: To, że do mnie trafia ta kampania, nie oznacza, że nie widzę jej mankamentów. Nie rozumiem dlaczego nie pojawia się w niej mężczyzna.. No po prostu nie rozumiem! 

środa, 25 marca 2015

Ludzkość jest słaba, czy my ułomni?

Każde pokolenie jest pod jakimś względem pierwsze. Każde jest świadkiem narodzin nowych wynalazków, dzieł sztuki, ideologii, wydarzeń historycznych. Moje pokolenie jest pod tym względem wyjątkowe. Na naszych oczach, zanim pozbyliśmy się pampersów - świat stanął na głowie. Mamy teraz mniej więcej 20-30 lat.

Jesteśmy pierwszym pokoleniem, które wychowywało się mając dostęp do internetu. Przy okazji, na naszych oczach postać internetu zmieniała się wielokrotnie, często z naszą pomocą.



Jesteśmy pierwszym pokoleniem, które chcąc zdobyć jakąkolwiek informację, wykonuje kilka ruchów rękami.

Jesteśmy pierwszym pokoleniem, które nie wychodząc z domu, może zobaczyć jak wygląda świat z każdej perspektywy. Google street view pozwala nam przechadzać się po niezliczonej ilości miejsc. Na streamach obserwujemy jak wygląda kula ziemska z kosmosu, ulice większych i mniejszych miast w wielu krajach. Oglądamy zdjęcia prywatne z życia nieznanych nam ludzi na Instagramie.



Jesteśmy pierwszym pokoleniem, które tak dosadnie dostrzega skalę nieszczęść na świecie. Na wojnę przez szkło monitora zaglądamy jak do sąsiedniego ogródka. Jest ich tak wiele i każda niesie za sobą taki ogrom nieszczęść, że nikogo nie dziwi malejąca wrażliwość. Kto byłby w stanie funkcjonować z takim obciążeniem? Widzimy wykorzystywanych pracowników w Azji, gwałcone kobiety w Indiach, ginące dzieci w Afryce, biedę za wschodnią granicą. I co? I nic, zaczynamy godzić się z tym, że na świecie tak po prostu jest. Lub zachowujemy pozory, że jesteśmy z tym pogodzeni.



Jesteśmy pierwszym pokoleniem, dla którego komunikacja między kontynentami trwająca co najwyżej kilkanaście godzin jest czymś absolutnie normalnym! Na przedszkolnym podwórku wołaliśmy "Panie pilocie, dziura w samolocie!". Świat bez lotnisk dla nas nie istniał.

Jesteśmy pierwszym pokoleniem, które robi sobie selfie. Pierwszym, któremu od maleńkości wpajano "możesz być kim zechcesz", "jesteś tego wart/a", "najważniejsze, żebyś był szczęśliwy", "bądź sobą". Ty, ty, ty! Czyli Ja - Ja jestem najważniejszy, mi się wszystko uda, ja będę szczęśliwy. Tego mam wymagać od życia.



Jesteśmy pierwszym pokoleniem, które w dzieciństwie było bombardowane reklamami.

Jesteśmy pierwszym pokoleniem mającym tak wielką wolność wyboru i swobodę. Być może Polska jest zaściankowa, może nietolerancyjna. Znam jednak ludzi różnych wyznań, o różnych poglądach politycznych, gejów, lesbijki. Znam czarnych, skośnookich, Niemców, Anglików, Hiszpanów. Niepełnosprawnych i upośledzonych. Znam też głupich, puszczalskie i stare panny. Nikt nie jest linczowany, według prawa każdy jest równy - a z perspektywy dziejów, to już dość dużo. Społecznie może jeszcze raczkujemy, jesteśmy jednak na co dzień politycznie poprawni, przynajmniej w realu.

Jesteśmy pierwszym pokoleniem, w którym zmieniło się znaczenie dziecka w rodzinie. Staliśmy się pełnoprawnymi członkami społeczności, którzy powinni być traktowani z większym szacunkiem. Stwierdzenie "dzieci i ryby głosu nie mają" powoli na naszych oczach odchodzi do lamusa. Zyskaliśmy swoje własne prawa dziecka, a wszelkie próby krzywdzenia są ostro szykanowane. Dzieci stały się pępkiem świata.



Jesteśmy pierwszym pokoleniem, które może dzielić się swoimi poglądami na szeroką skalę. Odkąd mamy internet, każdy może mieć coś do powiedzenia. I każdy ma. Większość z nas jest specjalistami od wszystkiego. Każdy ma swoje zdanie każdy temat i chętnie je wyraża. Często zbyt chętnie. Każdy z nas może też wszystko bez oporu krytykować, zmieszać z błotem i obrazić. W realu poprawność polityczna, w sieci hejterstwo.

Jesteśmy pierwszymi kobietami, dla których wybór ścieżki zawodowej jest czymś naturalnym. Rzadko rozważamy opcję zajmowania się wyłącznie domem. Oczywiście nasze mamy często również pracowały i pracują, to one były najpierwsiejsze. Dla nich jednak sytuacja związana z wyborem była stosunkowo nowa. Dla nas (pomijając okres opieki nad dzieckiem), brak pracy mógłby być czymś zadziwiającym lub dołującym. W świecie który zastałyśmy od dzieciństwa przygotowujemy się do wykonywania zawodu.
Jesteśmy też pierwszymi mężczyznami, którzy muszą zaakceptować i dopasować się do tej sytuacji.



Jesteśmy pierwszym pokoleniem, dla którego nie istnieją kanony sztuki. Każda muzyka jest dobra, bo każdy ma prawo mieć inny gust. Każdy może zostać artystą, bo każdy może wyrażać się na swój sposób. Każdy może krytykować bo każdemu podoba się co innego. Żyjemy w czasach, w których wystarczy zerzygać się po imprezie, zrobić zdjęcie i nazwać to sztuką.



Przy okazji, jesteśmy pierwszym pokoleniem bez tabu. Widzieliśmy już autentycznie wszystko. Każdego pryszcza na tyłku Miley Cyrus, każdą możliwą pozycję seksualną na RedTube. Jeśli zbłądzimy zbyt daleko, możemy zobaczyć na własne oczy nawet stosunki ze zwierzętami! Gdy dzieje nam się coś paskudnego na ciele, radzimy się wujka Google i dowiadujemy się że ropa w okolicy paznokcia oznacza coś takiego, a znamię koloru czarnego coś innego. Ba! Możemy nawet porównać swoje z innymi. 100 zł za wizytę u dermatologa ciągle na naszym koncie.

Jesteśmy pierwszym pokoleniem kultu młodości. Jasne, tysiąc i sto lat temu również próbowano wynaleźć eliksir wiecznej młodości. Autorytet miała jednak starszyzna, doświadczona i mądra. Dziś telewizja pokazuje nam pomarszczonych i siwych tak rzadko, jakby byli eksponatami niewartymi uwagi. Starzy się nie znają, nie nadążają. W życiu codziennym "stare baby" i "stare dziady" zawadzają nam w tramwajach. Czujemy się niekomfortowo gdy nas zaczepiają, a przecież oni tylko proszą o odrobinę uwagi. Nie mamy czasu na starych.



Jesteśmy pierwszym pokoleniem, które tak przyspieszyło. Wszystkie te technologie, pomocne bądź nie sprawiły, że żyjemy w ciągłym biegu. Chcemy nadążać nad wydarzeniami, trendami, nowinkami - najlepiej z każdej dziedziny. Ostatecznie z każdej pobieżnie. Znamy wszystkie nowe knajpy w mieście, wiemy z kim warto się zadawać, jakich apek używać, co czytać, na co iść do kina. Czasem mam wrażenie, że na samo "nadążanie" potrzebujemy tyle czasu, że nie starcza by gdziekolwiek się wybrać.



Jesteśmy pierwszym pokoleniem zrewolucjonizowanym seksualnie. Z seksem nie czekamy do ślubu (o ile w ogóle decydujemy się na śluby). Wiem, wcześniej też nie każdy czekał. Ale my robimy to całkiem oficjalnie. Również oficjalnie, choć może ciut dyskretniej imprezy kończymy w łóżku nieznajomej/go. Nie nabieramy rumieńców, na dźwięk słowa "seks".

Dużo tego. Tutaj i tak pewnie o wiele za mało. Jesteśmy pierwsi, pierwsi do bólu w tak wielu sprawach. Mam jednak wrażenie, że nie jesteśmy pierwsi - wygrani. Pierwsi wystartowaliśmy, lecz w drodze na metę zdążyliśmy się już porządnie pogubić. Dorośli zarzucają nam egocentryzm i roszczeniowość. Jacy oni byli by w naszej skórze?





środa, 18 marca 2015

Kim będę w przyszłości?

Był taki okres w moim życiu, gdy wyjątkowo intensywnie zastanawiałam się „kim będę w przyszłości?”. Miałam wtedy pewnie koło 13-16 lat i wcale nie chodziło mi o pracę, którą będę wykonywać. To też, ale w gruncie rzeczy zawód nigdy nie miał dla mnie największego znaczenia. Byłam w tym okresie okropnie wrażliwa, idealistyczna do bólu. Chciałam być dobrym człowiekiem i to było dla mnie najważniejsze.
Zupełnie nie myślałam o tym ile będę zarabiać. Raz na trzepaku pokłóciłam się z koleżanką z podwórka która wyznała mi, że jest materialistką i pieniądze mają dla niej duże znaczenie. Zupełnie nie umiałam tego pojąć. Wiedziałam, że pieniądze są – owszem – potrzebne, ale oczami wyobraźni widziałam swoje przyszłe życie w przyczepie kempingowej na plaży , latającą z cyckami na wierzchu dookoła ogniska. Taka była ze mnie hipiska.
W innej wersji widziałam swoją przyszłość w roli opiekunki dzieci autystycznych, która w domu chowa pięcioro swoich własnych pociech, wpajając im pacyfistyczne zasady współżycia w społeczeństwie. Lub wizualizowałam sobie perspektywę rozmarzonej artystki, mającej swoją ławeczkę gdzieś na plantach i  skrobiącej wiersze do odrapanego starego zeszytu.

Nie chcecie wiedzieć jak wiele było tych wizji przyszłości i jak bardzo były one odjechane.

Gdzie tam prawnicy, sławni naukowcy, celebryci i biznesmeni. Niektóre dzieci marzyły o tym, by w przyszłości zostać bogatymi piosenkarzami lub prezydentem. Żeby mieć willę z basenem i nieskończoną ilość atrakcji. W mojej dziwacznej głowie rodziły się w tym czasie wizje sklepików z antykami lub odtwarzania ról na deskach zakurzonego teatru.



Zastanawiam się dzisiaj, co pomyślała by tamta romantyczna dziewczynka, widząc moje dzisiejsze życie i poczynania. Czy była by ze mnie dumna czy rozczarowana? Może przeraziło by ją, że w wieku 25 lat nie założyłam jeszcze rodziny? Albo pozazdrościła by, że coraz mocniej stąpam po ziemi?


Mam wrażenie, że mimo iż wszystko jest teraz zupełnie inaczej niż wtedy – niewiele zmieniło się w tym idealistycznym, trochę zbzikowanym charakterze. Jestem teraz dorosła. Doceniam i rozumiem rolę pieniędzy w życiu. Ale nadal najważniejsze dla mnie, to być w życiu dobrym człowiekiem. Więc staram się na prawdę mocno. I wyobrażam sobie z zadowoleniem, jak to będzie za paręnaście kolejnych lat? 

W międzyczasie natknęłam się na arystotelesowską ideę złotego środka. Całe szczęście!


poniedziałek, 9 lutego 2015

Upadek uniwersytetu?

Studiuję już prawie 6 lat. Trzy lata licencjatu, pół roku pierwszego podejścia do magisterki, pół roku przerwy. W 2013 roku rozpoczęłam kolejne podejście do magisterki i dziś jestem na finiszu.
Studia zjadły mi nerwy, podczas licencjatu nabawiłam się nerwicy lękowej. Pochłonęły niewiarygodną ilość czasu i sporą sumę pieniędzy moich rodziców (ksera, książki, utrzymanie studentki). Studia urodziły w mojej głowie miliony przekleństw, złorzeczeń, wywoływały potoki łez.

Specjalnie na potrzeby tego wpisu sprawdziłam jak to było 6 lat temu. Mniej więcej tydzień przed rozpoczęciem studiów prezentowałam się tak:

(Myślę, że pytajnik nad moją głową nie pojawił się tam bez przyczyny.)


Co się zmieniło? 
Dziś jestem mniej zbuntowana, mniej porywcza. Przestałam z rzeczywistością walczyć, traktuję ją jak sprzymierzeńca. Porzuciłam egocentryczne (choć tak typowo zachodnie) myślenie, według którego w życiu najważniejsze jest, by "odnaleźć siebie", "być sobą". 
Zmieniło się dużo więcej bo wtedy byłam nastolatką, a w tym roku dobiję ćwierćwiecza. W ciągu tych sześciu lat codziennie podejmowałam lepsze lub gorsze decyzje. Pierwszy raz pomyślałam o sobie jak o dojrzałej osobie, dorosłej kobiecie - już nie dziewczynce. 

I po tych wszystkich złorzeczeniach, po wszystkich "kurwach" rzuconych w stronę szkolnictwa wyższego - dziś będąc prawie na mecie reflektuję się, że do tej mety wcale mi się nie spieszy. Doszło do mnie (jak to często bywa w moim przypadku - trochę po fakcie), że przecież bardzo lubię się uczyć. Właściwie to nie wyobrażam sobie nic lepszego, niż właśnie możliwość dalszego zdobywania wiedzy. 
Jak to? Przecież tak bardzo chciałam już iść do pracy i zarabiać jak człowiek pieniądze (co mimo studiów cały czas czynię). Chciałam zakładać rodzinę lub jeździć po świecie, wyprowadzić się od rodziców, chciałam dbać o własne gniazdko i uwolnić się od nauki. Studiowanie durnot przyprawiało mnie o gorączkę. Dlaczego nagle sprawia mi to taką przyjemność? 


Doceniłam rolę uniwersytetu. Głównie w swoim życiu, bo nie da się nie zauważyć że system szkolnictwa wyższego nam nawala. 



Cały świat kpi sobie teraz ze studentów (ze studentów filozofii szczególnie). Sławni i bogaci chwalą się karierami i pieniędzmi zrobionymi mimo braku matury. Koledzy którzy po technikum poszli do pracy (lub ze studiów odpadli) uparcie komentują na facebooku, że po studiach to co najwyżej prosta droga do McDonalda, bo liczy się wyłącznie zdobywane przez nich bogate doświadczenie zawodowe. Dziś "sukces" odnoszą jedynie biznesmeni, informatycy, "ścisłowcy". Sukcesem z resztą rzadko bywa cokolwiek innego, niż duża ilość pieniędzy. Szczytem prestiżu wśród młodych ludzi jest zostać projektantem, modelką, trenerem na siłowni, DJ'em - potwierdzone przez lajki. 
Zapomnijmy o czasach, w których prace naukowe Kartezjusza czy Hegla pchały naszą cywilizację naprzód. Mamy dziś do czynienia z festiwalem próżności i materializmu. Siwy profesor z długą brodą to zwykły stary dziad, który nie wie co to Start-up i apka. Jego smutna gadka o zatraceniu wartości niewiele nas interesuje. Dużo więcej emocji budzą nowinki technologiczne, ajfony siódemki, dziesiątki. W rolę telewizyjnego eksperta (chcąc nie chcąc budującego opinię) wcielamy serialowych nędznych aktorów lub Rafalalę. Profesorowie kurzą się w bibliotekach. 
Nie, oczywiście nie jest aż tak źle jak napisałam. Choć trzeba przyznać, że trochę podobnie. Idziemy w tę stronę? 


Ja jestem dumna, że jestem studentką. Nie obchodzi mnie, że ten sam tytuł co ja zdobędą osoby z mniejszą wiedzą, które cudem prześlizgnęły się przez studia. Jestem swoją własną miarą. 

Wiem że żadna praca nie zrekompensowała by mi rozwoju jaki dał uniwersytet. Wiele złego mogę o nim powiedzieć, ale bez niego było by dużo gorzej. 
Dzięki skończonym studiom wyczuliłam się na to co istotne, odróżniam rzeczy i sprawy wartościowe od chłamu. Nie kręcą mnie pseudo-naukowe motywujące gadki, owijanie w bawełnę. Potrafię radzić sobie z treściami, które do mnie docierają. Uniwersytet jest szkołą nauki: uczy jak się uczyć i jak robić to regularnie. Ile z tej nauki wycisnąć i gdzie szukać odpowiedzi. Nie nauczy się za Ciebie, nawet zadając trudne pytania na egzaminie..
Wierzę że rozwój który towarzyszył naszej cywilizacji przez wieki, opierał się na autorytecie wyższych uczelni. Boję się tego co może stać się z nami, gdy o najistotniejszych sprawach decydować będą telewizyjne autorytety i popularni blogerzy. Boję się że to już się dzieje. 

Moją najskuteczniejszą bronią przed otaczającą głupotą może okazać się wiedza. Dlatego zaczęłam ją pielęgnować i chłonę dziś dużo mocniej niż kiedyś. Tego nikt mi nie odbierze. 
Podczas gdy cały świat dąży do kultywowania wartości materialnych, sukcesów finansowych, osiągnięć technologicznych - wiedza może pozostać jedyną ostoją, stojącą na straży wartości ludzkich. Od tego powinien być uniwersytet, jeszcze wszyscy za nim zatęsknimy. 
Nauczaniem specjalistów do zawodu powinno zająć się technikum i szkoła zawodowa. Rolą uniwersytetu nie jest kształcenie pracowników, celem studenta nie jest praca. 


wtorek, 20 stycznia 2015

Dwa wpisy w jednym - o różnych dziwactwach które mi się nie podobają

Pozwoliłam sobie w dniu dzisiejszym skrytykować dwie sprawy zupełnie od siebie różne i nie mające ze sobą żadnych oczywistych (a innych nie zamierzam szukać) konotacji. Zamierzam zmieścić to gderanie w jednym wpisie, bo żal mi bloga na nadmiar wpisów krytycznych, krytykować jest łatwo.
Właściwie to na wstępie z najmilszą chęcią napisała bym elaborat o tym jak bardzo nie lubię ludzi nadmiernie krytycznych (uważam, że dużo trudniej jest znajdywać tematy o wydźwięku pozytywnym i niewielu to dzisiaj potrafi - w odróżnieniu od powszechnego narzekactwa i hejterstwa). Był by to jednak tym razem pocisk wymierzony w siebie samą.



Wyleję więc trochę goryczy, zaznaczając na wstępie że nie lubię tego robić. Być może jednak znajdę z kimś nić porozumienia w poniższych sprawach, co było by miłym efektem mojego gderania.

Po pierwsze. Zastanawiam się właśnie, dlaczego tyle moich myśli w ciągu ostatnich paru dni zajmuje Pan Terlikowski, jego żona i ich dziwaczne przekonania. Po co ja się tym w ogóle zajmuję? Szkoda czasu!
Niestety tak się składa, że w przerwie między pracą, modlitwą i wychowywaniem dzieci Państwo T. znaleźli chwilę czasu by rozpocząć swoją małą krucjatę czego skutkiem były dwa wywiady (w: Newsweek, Wysokie Obcasy) wydane w niedużym odstępie czasowym, oraz dzisiejsze komentarze do słów papieża. Nie wiem do końca co mną w tych chwilach kieruje, być może jest to jakaś wewnętrzna próba zmierzenia się z czymś niepojętym, oswojenia bestii - ale nazwisko "Terlikowski" przyciąga mój wzrok jak magnes i spośród natłoku innych ważnych artykułów czytam te oznaczone owym nazwiskiem.
Szanuję poglądy Państwa Terlikowskich. Podziwiam ich konsekwencję i upór w wierze. Nie wątpię, że są TRUE i myślę, że wiele cech które sobą prezentują przydały by się naszemu społeczeństwu. Ich wiara raczej nie jest głupia, a dzieci prawdopodobnie otrzymują bardzo dużo ciepła, być może tworzą nawet całkiem fajną parę. Właściwie to mogła bym wymieniać i wymieniać co mi się u nich podoba (wielodzietna rodzina, półki zawalone książkami, podejście osób zaangażowanych itp., itd.).
Nie podzielam ich poglądów w wieeeeelu sprawach, ale szanuję i przez wzgląd na ten szacunek powstrzymuję czasem swoje emocje. A te najchętniej napisały by za mnie kilka obraźliwych epitetów (oczywiście anonimowo, w komentarzu pod artykułem ;)).
Pomijając jednak różnice światopoglądowe i moje sympatie bądź antypatie, wkurzają mnie strasznie dwie rzeczy:

1. Chęć zbawienia wszystkich na siłę.
Jakże przyjemniej było by, gdyby Państwo Terlikowscy przedstawili sprawy w trochę inny sposób: nasze rozwiązanie jest fajne, polecamy Ci je i uważamy, że będzie dla Ciebie bardziej wartościowe by podążać taką drogą. Zamiast: My nie używamy antykoncepcji, bo Bóg tego od nas wymaga - ty też, pod żadnym pozorem tego nie rób!! My nie akceptujemy homoseksualizmu, więc całe Państwo w którym żyjemy, musi koniecznie stosować się do tego prawa!! My nie robimy tego czy owego - więc całej reszcie również zabronimy, bo cała ta reszta świata nie używa mózgu i nie będzie wiedziała jakie podejmować decyzje!!
Rozumiem mesjanizm - być może ma on swoje racje, ale ludzie - nawet świadkowie Jehowy, gdy się ich wyprosi drzwiami, nie próbują wleźć oknem. Zbawienie nie działa "na siłę". Z moich obserwacji wynika, że wręcz przeciwnie. Rozumiem też tęsknotę, za odchodzącymi powoli chrześcijańskimi wartościami, które trzymały świat w dość bezpiecznych ramach i staram się zrozumieć przerażenie, które być może Państwu Terlikowskim towarzyszy w trosce o przyszłość. Ale nie tędy droga! Nie tym tonem, tym tonem można jedynie zaszkodzić.

2. Nieumiejętność czytania ze zrozumieniem, lub zbytnia emocjonalność Pana Tomasza Terlikowskiego (lub jedno i drugie).
Dziś w internecie królują prześmiewcze wpisy o tym, że (niezbyt lubiany,więc łatwo o wywołanie sensacji) publicysta sam siebie nazwał królikiem. Co gorsza, nazwał się królikiem w kontekście stosunków seksualnych. Jako że wszyscy wiedzą jak to jest z królikami - pruderyjni Polacy zachichotali. Nieszczęśliwie dla Pana Terlikowskiego, zachichotali na jego własne życzenie.
Papież Franciszek, powiedział ostatnio kilka mądrych zdań dotyczących rodzicielstwa. Powiedział przede wszystkim, że powinno się ono opierać na odpowiedzialności i tak ja rozumiem główne przesłanie tej wypowiedzi. Niefortunnie dodał, że katolicy nie mają obowiązku by rozmnażać się jak króliki (nie twierdząc przy tym, że rodziny wielodzietne są czymś złym - raczej sugerując, że należy mierzyć siły na zamiary, w swych rodzicielskich poczynaniach). Podał też jako liczbę optymalną 3 dzieci, nie twierdząc przy tym że posiadanie większej ilości w każdym przypadku jest ZŁEM. Podkreślił dwukrotnie: najważniejsze jest odpowiedzialne rodzicielstwo. Co z tego wynika dla normalnej osoby (która czyta ze zrozumieniem)? Wynika to, że katolicki rodzic nie jest zobligowany do posiadania ogromnej ilości dzieci (bo Bóg dał tyle, na tyle pozwolił - więc to łaska!), że płodząc potomstwo powinien zastanowić się nad tym czy temu dziecku jest w stanie zapewnić dach nad głową i pożywienie. Katolicki rodzic według Franciszka, to świadomy rodzic.
Pan Terlikowski postanowił jednak przeczytać wypowiedź papieża bardzo szybko, wziąć ją głęboko do siebie i zareagować równie prędko jak emocjonalnie. Co gorsza, potraktował wypowiedź za bardzo dosłownie, pomijając w zupełności kwestię odpowiedzialnego rodzicielstwa (ja nie wątpię, że Państwo Terlikowscy do kwestii rodzicielstwa podchodzą odpowiedzialnie) - a skupiając się głównie na liczbie "3" i porównaniu do królików. Tym samym zrobił z siebie większego pajaca niż jest (a mam go raczej za publicystę niż pajaca, lecz tym gorsza dla niego - po publicyście więcej można by się spodziewać).

No i sobie ponarzekałam.. Na tyle linijek, że w drugiej sprawie postaram się być oszczędniejsza.


Po drugie wkurza mnie akcja "Weźże gadaj ciszej" w krakowskich tramwajach. Może nawet nie tyle wkurza co smuci. Życie w społeczeństwie polegało kiedyś na tym, żeśmy się sobą interesowali. Być może dla części osób było to coś irytującego.. Dla mnie nie.
Z dumą mówimy, że nie wchodzimy innym pod kołdrę. Stawiamy osiedla ogrodzone siatką, nie znamy swoich własnych sąsiadów. Zamykamy się w swoich samotnych wyspach i zaczynamy bać się kontaktu z "żywym człowiekiem". Delektujemy się "swoją prywatnością", z której chwilę później obdzieramy się na portalach społecznościowych. Świat zwariował, nie chcemy znać siebie nawzajem i nie chcemy mieć zbyt dużo wspólnego z tymi, z którymi często dzielimy najbliższą przestrzeń: piętro, klatkę, blok, osiedle, miasto.
A teraz jeszcze to.. "Weźże gadaj ciszej"! I hasła "Nie chcę słyszeć co będzie na obiad",  "Nie chcę słyszeć o Twoich chorobach", "Nie chcę słyszeć Twoich kłótni", "Szanuj innych - weźże gadaj ciszej".
Wiesz co? Ja chcę wiedzieć. Chcę wiedzieć co u Ciebie, nawet jeśli jesteś obcą osobą. Chcę wiedzieć kim jesteś jeśli mieszkasz w mojej okolicy. Chcę czuć, że jesteś do mnie podobny i że tworzymy część jednej całości - społeczeństwa. Chcę Cię znać i interesuję się Tobą, ponieważ nie jestem samotną wyspą. Nie chcę odpychać od siebie ludzi, by potem szukać w sieci sposobu by ich zrozumieć.


Pozdrawiam i  radzę szybko porzucić tę lekturę, zanim stetryczejecie tak jak ja pisząc te przemyślenia.