wtorek, 20 stycznia 2015

Dwa wpisy w jednym - o różnych dziwactwach które mi się nie podobają

Pozwoliłam sobie w dniu dzisiejszym skrytykować dwie sprawy zupełnie od siebie różne i nie mające ze sobą żadnych oczywistych (a innych nie zamierzam szukać) konotacji. Zamierzam zmieścić to gderanie w jednym wpisie, bo żal mi bloga na nadmiar wpisów krytycznych, krytykować jest łatwo.
Właściwie to na wstępie z najmilszą chęcią napisała bym elaborat o tym jak bardzo nie lubię ludzi nadmiernie krytycznych (uważam, że dużo trudniej jest znajdywać tematy o wydźwięku pozytywnym i niewielu to dzisiaj potrafi - w odróżnieniu od powszechnego narzekactwa i hejterstwa). Był by to jednak tym razem pocisk wymierzony w siebie samą.



Wyleję więc trochę goryczy, zaznaczając na wstępie że nie lubię tego robić. Być może jednak znajdę z kimś nić porozumienia w poniższych sprawach, co było by miłym efektem mojego gderania.

Po pierwsze. Zastanawiam się właśnie, dlaczego tyle moich myśli w ciągu ostatnich paru dni zajmuje Pan Terlikowski, jego żona i ich dziwaczne przekonania. Po co ja się tym w ogóle zajmuję? Szkoda czasu!
Niestety tak się składa, że w przerwie między pracą, modlitwą i wychowywaniem dzieci Państwo T. znaleźli chwilę czasu by rozpocząć swoją małą krucjatę czego skutkiem były dwa wywiady (w: Newsweek, Wysokie Obcasy) wydane w niedużym odstępie czasowym, oraz dzisiejsze komentarze do słów papieża. Nie wiem do końca co mną w tych chwilach kieruje, być może jest to jakaś wewnętrzna próba zmierzenia się z czymś niepojętym, oswojenia bestii - ale nazwisko "Terlikowski" przyciąga mój wzrok jak magnes i spośród natłoku innych ważnych artykułów czytam te oznaczone owym nazwiskiem.
Szanuję poglądy Państwa Terlikowskich. Podziwiam ich konsekwencję i upór w wierze. Nie wątpię, że są TRUE i myślę, że wiele cech które sobą prezentują przydały by się naszemu społeczeństwu. Ich wiara raczej nie jest głupia, a dzieci prawdopodobnie otrzymują bardzo dużo ciepła, być może tworzą nawet całkiem fajną parę. Właściwie to mogła bym wymieniać i wymieniać co mi się u nich podoba (wielodzietna rodzina, półki zawalone książkami, podejście osób zaangażowanych itp., itd.).
Nie podzielam ich poglądów w wieeeeelu sprawach, ale szanuję i przez wzgląd na ten szacunek powstrzymuję czasem swoje emocje. A te najchętniej napisały by za mnie kilka obraźliwych epitetów (oczywiście anonimowo, w komentarzu pod artykułem ;)).
Pomijając jednak różnice światopoglądowe i moje sympatie bądź antypatie, wkurzają mnie strasznie dwie rzeczy:

1. Chęć zbawienia wszystkich na siłę.
Jakże przyjemniej było by, gdyby Państwo Terlikowscy przedstawili sprawy w trochę inny sposób: nasze rozwiązanie jest fajne, polecamy Ci je i uważamy, że będzie dla Ciebie bardziej wartościowe by podążać taką drogą. Zamiast: My nie używamy antykoncepcji, bo Bóg tego od nas wymaga - ty też, pod żadnym pozorem tego nie rób!! My nie akceptujemy homoseksualizmu, więc całe Państwo w którym żyjemy, musi koniecznie stosować się do tego prawa!! My nie robimy tego czy owego - więc całej reszcie również zabronimy, bo cała ta reszta świata nie używa mózgu i nie będzie wiedziała jakie podejmować decyzje!!
Rozumiem mesjanizm - być może ma on swoje racje, ale ludzie - nawet świadkowie Jehowy, gdy się ich wyprosi drzwiami, nie próbują wleźć oknem. Zbawienie nie działa "na siłę". Z moich obserwacji wynika, że wręcz przeciwnie. Rozumiem też tęsknotę, za odchodzącymi powoli chrześcijańskimi wartościami, które trzymały świat w dość bezpiecznych ramach i staram się zrozumieć przerażenie, które być może Państwu Terlikowskim towarzyszy w trosce o przyszłość. Ale nie tędy droga! Nie tym tonem, tym tonem można jedynie zaszkodzić.

2. Nieumiejętność czytania ze zrozumieniem, lub zbytnia emocjonalność Pana Tomasza Terlikowskiego (lub jedno i drugie).
Dziś w internecie królują prześmiewcze wpisy o tym, że (niezbyt lubiany,więc łatwo o wywołanie sensacji) publicysta sam siebie nazwał królikiem. Co gorsza, nazwał się królikiem w kontekście stosunków seksualnych. Jako że wszyscy wiedzą jak to jest z królikami - pruderyjni Polacy zachichotali. Nieszczęśliwie dla Pana Terlikowskiego, zachichotali na jego własne życzenie.
Papież Franciszek, powiedział ostatnio kilka mądrych zdań dotyczących rodzicielstwa. Powiedział przede wszystkim, że powinno się ono opierać na odpowiedzialności i tak ja rozumiem główne przesłanie tej wypowiedzi. Niefortunnie dodał, że katolicy nie mają obowiązku by rozmnażać się jak króliki (nie twierdząc przy tym, że rodziny wielodzietne są czymś złym - raczej sugerując, że należy mierzyć siły na zamiary, w swych rodzicielskich poczynaniach). Podał też jako liczbę optymalną 3 dzieci, nie twierdząc przy tym że posiadanie większej ilości w każdym przypadku jest ZŁEM. Podkreślił dwukrotnie: najważniejsze jest odpowiedzialne rodzicielstwo. Co z tego wynika dla normalnej osoby (która czyta ze zrozumieniem)? Wynika to, że katolicki rodzic nie jest zobligowany do posiadania ogromnej ilości dzieci (bo Bóg dał tyle, na tyle pozwolił - więc to łaska!), że płodząc potomstwo powinien zastanowić się nad tym czy temu dziecku jest w stanie zapewnić dach nad głową i pożywienie. Katolicki rodzic według Franciszka, to świadomy rodzic.
Pan Terlikowski postanowił jednak przeczytać wypowiedź papieża bardzo szybko, wziąć ją głęboko do siebie i zareagować równie prędko jak emocjonalnie. Co gorsza, potraktował wypowiedź za bardzo dosłownie, pomijając w zupełności kwestię odpowiedzialnego rodzicielstwa (ja nie wątpię, że Państwo Terlikowscy do kwestii rodzicielstwa podchodzą odpowiedzialnie) - a skupiając się głównie na liczbie "3" i porównaniu do królików. Tym samym zrobił z siebie większego pajaca niż jest (a mam go raczej za publicystę niż pajaca, lecz tym gorsza dla niego - po publicyście więcej można by się spodziewać).

No i sobie ponarzekałam.. Na tyle linijek, że w drugiej sprawie postaram się być oszczędniejsza.


Po drugie wkurza mnie akcja "Weźże gadaj ciszej" w krakowskich tramwajach. Może nawet nie tyle wkurza co smuci. Życie w społeczeństwie polegało kiedyś na tym, żeśmy się sobą interesowali. Być może dla części osób było to coś irytującego.. Dla mnie nie.
Z dumą mówimy, że nie wchodzimy innym pod kołdrę. Stawiamy osiedla ogrodzone siatką, nie znamy swoich własnych sąsiadów. Zamykamy się w swoich samotnych wyspach i zaczynamy bać się kontaktu z "żywym człowiekiem". Delektujemy się "swoją prywatnością", z której chwilę później obdzieramy się na portalach społecznościowych. Świat zwariował, nie chcemy znać siebie nawzajem i nie chcemy mieć zbyt dużo wspólnego z tymi, z którymi często dzielimy najbliższą przestrzeń: piętro, klatkę, blok, osiedle, miasto.
A teraz jeszcze to.. "Weźże gadaj ciszej"! I hasła "Nie chcę słyszeć co będzie na obiad",  "Nie chcę słyszeć o Twoich chorobach", "Nie chcę słyszeć Twoich kłótni", "Szanuj innych - weźże gadaj ciszej".
Wiesz co? Ja chcę wiedzieć. Chcę wiedzieć co u Ciebie, nawet jeśli jesteś obcą osobą. Chcę wiedzieć kim jesteś jeśli mieszkasz w mojej okolicy. Chcę czuć, że jesteś do mnie podobny i że tworzymy część jednej całości - społeczeństwa. Chcę Cię znać i interesuję się Tobą, ponieważ nie jestem samotną wyspą. Nie chcę odpychać od siebie ludzi, by potem szukać w sieci sposobu by ich zrozumieć.


Pozdrawiam i  radzę szybko porzucić tę lekturę, zanim stetryczejecie tak jak ja pisząc te przemyślenia.