poniedziałek, 9 lutego 2015

Upadek uniwersytetu?

Studiuję już prawie 6 lat. Trzy lata licencjatu, pół roku pierwszego podejścia do magisterki, pół roku przerwy. W 2013 roku rozpoczęłam kolejne podejście do magisterki i dziś jestem na finiszu.
Studia zjadły mi nerwy, podczas licencjatu nabawiłam się nerwicy lękowej. Pochłonęły niewiarygodną ilość czasu i sporą sumę pieniędzy moich rodziców (ksera, książki, utrzymanie studentki). Studia urodziły w mojej głowie miliony przekleństw, złorzeczeń, wywoływały potoki łez.

Specjalnie na potrzeby tego wpisu sprawdziłam jak to było 6 lat temu. Mniej więcej tydzień przed rozpoczęciem studiów prezentowałam się tak:

(Myślę, że pytajnik nad moją głową nie pojawił się tam bez przyczyny.)


Co się zmieniło? 
Dziś jestem mniej zbuntowana, mniej porywcza. Przestałam z rzeczywistością walczyć, traktuję ją jak sprzymierzeńca. Porzuciłam egocentryczne (choć tak typowo zachodnie) myślenie, według którego w życiu najważniejsze jest, by "odnaleźć siebie", "być sobą". 
Zmieniło się dużo więcej bo wtedy byłam nastolatką, a w tym roku dobiję ćwierćwiecza. W ciągu tych sześciu lat codziennie podejmowałam lepsze lub gorsze decyzje. Pierwszy raz pomyślałam o sobie jak o dojrzałej osobie, dorosłej kobiecie - już nie dziewczynce. 

I po tych wszystkich złorzeczeniach, po wszystkich "kurwach" rzuconych w stronę szkolnictwa wyższego - dziś będąc prawie na mecie reflektuję się, że do tej mety wcale mi się nie spieszy. Doszło do mnie (jak to często bywa w moim przypadku - trochę po fakcie), że przecież bardzo lubię się uczyć. Właściwie to nie wyobrażam sobie nic lepszego, niż właśnie możliwość dalszego zdobywania wiedzy. 
Jak to? Przecież tak bardzo chciałam już iść do pracy i zarabiać jak człowiek pieniądze (co mimo studiów cały czas czynię). Chciałam zakładać rodzinę lub jeździć po świecie, wyprowadzić się od rodziców, chciałam dbać o własne gniazdko i uwolnić się od nauki. Studiowanie durnot przyprawiało mnie o gorączkę. Dlaczego nagle sprawia mi to taką przyjemność? 


Doceniłam rolę uniwersytetu. Głównie w swoim życiu, bo nie da się nie zauważyć że system szkolnictwa wyższego nam nawala. 



Cały świat kpi sobie teraz ze studentów (ze studentów filozofii szczególnie). Sławni i bogaci chwalą się karierami i pieniędzmi zrobionymi mimo braku matury. Koledzy którzy po technikum poszli do pracy (lub ze studiów odpadli) uparcie komentują na facebooku, że po studiach to co najwyżej prosta droga do McDonalda, bo liczy się wyłącznie zdobywane przez nich bogate doświadczenie zawodowe. Dziś "sukces" odnoszą jedynie biznesmeni, informatycy, "ścisłowcy". Sukcesem z resztą rzadko bywa cokolwiek innego, niż duża ilość pieniędzy. Szczytem prestiżu wśród młodych ludzi jest zostać projektantem, modelką, trenerem na siłowni, DJ'em - potwierdzone przez lajki. 
Zapomnijmy o czasach, w których prace naukowe Kartezjusza czy Hegla pchały naszą cywilizację naprzód. Mamy dziś do czynienia z festiwalem próżności i materializmu. Siwy profesor z długą brodą to zwykły stary dziad, który nie wie co to Start-up i apka. Jego smutna gadka o zatraceniu wartości niewiele nas interesuje. Dużo więcej emocji budzą nowinki technologiczne, ajfony siódemki, dziesiątki. W rolę telewizyjnego eksperta (chcąc nie chcąc budującego opinię) wcielamy serialowych nędznych aktorów lub Rafalalę. Profesorowie kurzą się w bibliotekach. 
Nie, oczywiście nie jest aż tak źle jak napisałam. Choć trzeba przyznać, że trochę podobnie. Idziemy w tę stronę? 


Ja jestem dumna, że jestem studentką. Nie obchodzi mnie, że ten sam tytuł co ja zdobędą osoby z mniejszą wiedzą, które cudem prześlizgnęły się przez studia. Jestem swoją własną miarą. 

Wiem że żadna praca nie zrekompensowała by mi rozwoju jaki dał uniwersytet. Wiele złego mogę o nim powiedzieć, ale bez niego było by dużo gorzej. 
Dzięki skończonym studiom wyczuliłam się na to co istotne, odróżniam rzeczy i sprawy wartościowe od chłamu. Nie kręcą mnie pseudo-naukowe motywujące gadki, owijanie w bawełnę. Potrafię radzić sobie z treściami, które do mnie docierają. Uniwersytet jest szkołą nauki: uczy jak się uczyć i jak robić to regularnie. Ile z tej nauki wycisnąć i gdzie szukać odpowiedzi. Nie nauczy się za Ciebie, nawet zadając trudne pytania na egzaminie..
Wierzę że rozwój który towarzyszył naszej cywilizacji przez wieki, opierał się na autorytecie wyższych uczelni. Boję się tego co może stać się z nami, gdy o najistotniejszych sprawach decydować będą telewizyjne autorytety i popularni blogerzy. Boję się że to już się dzieje. 

Moją najskuteczniejszą bronią przed otaczającą głupotą może okazać się wiedza. Dlatego zaczęłam ją pielęgnować i chłonę dziś dużo mocniej niż kiedyś. Tego nikt mi nie odbierze. 
Podczas gdy cały świat dąży do kultywowania wartości materialnych, sukcesów finansowych, osiągnięć technologicznych - wiedza może pozostać jedyną ostoją, stojącą na straży wartości ludzkich. Od tego powinien być uniwersytet, jeszcze wszyscy za nim zatęsknimy. 
Nauczaniem specjalistów do zawodu powinno zająć się technikum i szkoła zawodowa. Rolą uniwersytetu nie jest kształcenie pracowników, celem studenta nie jest praca. 


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz